niedziela, 28 marca 2010

Działalność misyjna

Przez dość długi okres czasu miałam bardzo sceptyczne, jeśli nie negatywne, podejście do działalności misyjnej. Paradoksalnie, żyjąc w kraju, który mianuje się katolickim, zasypywani jesteśmy negatywnymi opiniami na temat działalności Kościoła - wymieniać chyba nie muszę. I chociaż sama miałam kontakt z wieloma wspaniałymi ludźmi zaangażowanymi w działalność dla tej instytucji, stereotypowo traktowałam pomoc Kościoła dla krajów Trzeciego Świata. Myślałam, że ogranicza się ona do śpiewania "Hosanna", indoktrynacji, a przy okazji, do czerpania zysków z darowizn od Europejczyków, których raz na jakiś czas zaczyna gryźć sumienie i wrzucą te parę groszy do skarbonki "na głodujące dzieci".

Nie da się ukryć, że mój brat ma sporo racji w momencie kiedy podkreśla słabości działalności misyjnej. Tak - Kościół wydaje się być bezsilny, albo wręcz szkodliwy jeśli chodzi o walkę z HIV. Również przypadki siania nienawiści i niechęci oraz podburzanie ludzi do walki z homoseksualizmem są jednoznacznie negatywne w mojej ocenie. Jednak, mimo wszystko, osobiście spotkałam się raczej z pozytywnymi przejawami owej działalności - i o tym dzisiaj.

Pierwszy raz spojrzałam na tę sprawę inaczej, gdy jakieś trzy lata temu do mojej szkoły przyjechała zakonnica, która spędziła 20 lat na misji. Nie pamiętam, jak się nazywała, z jakiego kraju wróciła - żadnych szczegółów. Pamiętam tylko jej wyraz twarzy i ten błysk w oku, kiedy mówiła o Afryce. I jeszcze jedno - to jak bardzo zaimponowało mi stwierdzenie, że wróciła, bo nie ma dla niej już miejsca na Czarnym Lądzie. Jej misja spełniona - nauczyła już jedno pokolenie tego co miała nauczyć i teraz to ono przejęło jej rolę.

Następnie dochodziły do mnie echa pozytywnych opinii z różnych źródeł. Między innymi, podróżnik, Paweł Wróblewski opisuje w swojej książce (niesamowitej książce!) "Do ciepłych krajów" o tym, jak sprawna jest działalność spotkanych misjonarzy - jak dobrze rozumieją potrzeby Afryki i jak potrafią się dostosować do jej warunków. Jak to przestali bezmyślnie dawać, a zaczynają również wymagać. Później była Monika - Monika, która ma w sobie taką melodię, że gdyby nie to, że jest białoskóra, nie uwierzyłabym w jej polskie korzenie. Myślałabym, że urodziła się w Afryce i dziwnym przypadkiem trafiła do Polski, gdzie musiała się wychowywać. Monika ta również wyruszyła na misję (do Zambii) i, gdy słucham jej wspomnień, utwierdzam się w przekonaniu, że nie takie te misje straszne :)

Później trafiłam na spotkanie z innym misjonarzem prowadzącym sierociniec w Kamerunie. Tak jak Wróbel opisywał, i tym razem ukazało się, że mam do czynienia z osobą, która "wie co robi". Po dłuższej rozmowie stwierdziłam, że warto by wykorzystać jego wiedzę i doświadczenie. Stąd pomysł na przeprowadzenie wywiadu. Niestety, jedyną możliwością pozostaje droga mailowa, czego również ja żałuję, bo trudno jest dopytać się o niektóre kwestie.

(Wywiad pozostanie częściowo anonimowy, ponieważ miałam pozwolenie na umieszczenie go na innym blogu. Życie - nie wyszło.)

Nie jest niczym odkrywczym stwierdzenie, że standardy życia w Afryce, delikatnie mówiąc, pozostawiają wiele do życzenia. Nieraz do krajów rozwiniętych docierały zdjęcia zagłodzonych dzieci, sceny przemocy i obrazy nędzy. Chciałabym się dowiedzieć, jak ta sytuacja wygląda w Kamerunie. Jak znaczący jest stopień nędzy? Jak odbija się na życiu przeciętnego Kameruńczyka i czy w znaczącym stopniu przyczynia się do zwiększonej śmiertelności?

Kamerun należy do najbogatszych państw Afryki Środkowej. Gorsza sytuacja jest w Czadzie, RŚA, Kongu i RDC. Przeciętny Kameruńczyk to tez biedak, który ledwo wiąże koniec z końcem. Pracuje albo "na państwowym", albo u kogoś, a w większości na swoim poletku wydartym naturze. W świetle prawa, pensja minimalna robotnika niewykwalifikowanego wynosi około 200 złotych. Jednak nie jest to przestrzegane. W większości ludzie pracują za 100-150 złotych na miesiąc. Można za to zjeść coś z produktów rolnych kupionych na rynku, ale nie jest możliwe kupienie czegokolwiek w sklepach, gdzie ceny są dużo wyższe niż w Polsce.
Pożywienie jest bardzo małowartościowe. W większości głównym składnikiem produktów są węglowodany, stąd duża śmiertelność dzieci przed piątym rokiem życia. Niskie zarobki, a często w ogóle puste kieszenie uniemożliwiają zakup choćby najtańszych leków. Sytuacja na wioskach pod tym względem różni się bardzo od tej w mieście. Na wsiach małe dzieci umierają na malarię jak muchy, bo rodzice często nie mają nawet 1-2 złotych na chininę. W mieście można znaleźć jakiś "job" i zarobić parę groszy dodatkowo. Jeśli chodzi o ogólną wizje, więcej informacji można znaleźć w internecie. Przypominam (dane właśnie z internetu), że na samą malarię codziennie umiera 3-5 tysięcy osób i są to w większości dzieci z Afryki Środkowej. Oczywiście nie dotyczy to białych dzieci, więc świat niewiele robi by skutecznie walczyć z tą chorobą. Znajdywane są pieniądze na walkę z świńską grypą, na którą umarło przez kilka miesięcy zaledwie paręset osób, a na sfinansowanie walki z malarią, na którą umiera dziennie 4000 dzieci pieniędzy brak - bo są czarne.

Kraje afrykańskie przeciętnemu Europejczykowi kojarzą się zapewne nie tylko z powszechną nędzą, ale i przemocą. Trafiały do nas reportaże z licznych, drastycznych konfliktów między plemionami, chociażby najbardziej rozpowszechnione obrazy rzezi w Rwandzie, oraz komunikaty o znacznym stopniu przestępczości. Czy podobne problemy mają miejsce również w Kamerunie?

Taki problem nie istnieje obecnie w Kamerunie, gdzie żyje około 230 różnych plemion. Musieliby się bić wszyscy ze wszystkimi. Biją się tylko, i to często, indywidualne osoby (w większości kobiety o chłopów).

Czy w Kamerunie istnieje problem dostępu do wody?


Tak, ale ma on miejsce jakieś 800-1000 kilometrów ode mnie i nie bardzo jestem zorientowany w temacie. Za to bardzo poważnym problemem jest brak dostępu do CZYSTEJ, PITNEJ wody i to wszędzie. Dzieci bardzo chorują na różne choroby przenoszone z bardzo brudną wodą z rzeki czy stawku. Praktycznie, spełniającej europejskie normy wody pitnej, nie ma. Wszystko jest zanieczyszczone. Na szczęście, w większości naturalnie, organicznie a nie chemicznie, jak się zdarza w Europie.

Istotnym problemem pozostaje również brak, tak koniecznego w procesie rozwoju, dostępu do edukacji. Jakie są tego główne przyczyny?

Dostęp do Edukacji jest bardzo ograniczony, głównie przez :
- Brak dostatecznej ilości szkół dla tak wielkiej liczby dzieci (średnia wieku w Kamerunie to około 26 lat - dane również z internetu) stąd duże odległości, szczególnie dzieci z wiosek maszerują często 6-7 kilometrów do szkoły.
- Ograniczona świadomość rodziców. Zwłaszcza na wsiach, nie widząc przyszłości dla swoich dzieci po skończeniu szkoły, rodzice wolą, by pracowały w polu, niż traciły "bezużytecznie" pieniądze i czas na szkołę, po której i tak nie będą miały później pracy.
-Brak nauczycieli. I znowu problem większy na wioskach gdzie nauczyciele nie chcę pracować (Zaznaczam, że w kraju państwo przenosi nauczycieli z miejsca na miejsce w zależności od potrzeb). W ekstremalnych warunkach bywa, że jeden nauczyciel jest dyrektorem i nauczycielem całej szkoły, to znaczy kilku klas, w których liczba dzieci dochodzi nawet do setki na każdą.
- Strasznie niski poziom nauczycieli. Nauczyciele na wsiach często sami mają skończone zaledwie 6 klas i żadnego przygotowania pedagogicznego.
- Brak kontroli tychże nauczycieli, którzy są dyrektorami i panami w swoich szkołach. Zdarza się nawet, że jeśli już się zgodzą na zsyłkę na wioskę, to wykorzystują tam dzieci do prac na swoim polu, często w godzinach szkolnych.
- Zbyt dużo świąt chrześcijańskich i muzułmańskich, co rusz, jakieś dni pedagogiczne, plus urodziny prezydenta, wygrana w meczu ekipy kraju - w te dni zajęcia się nie odbywają.
- Cztery defilady w roku: 11 lutego - święto młodzieży, 1 maja - święto pracy, 20 maja- święto narodowe. Mniej więcej dwa tygodnie przed każdym świętem już prawie nie ma zajęć, gdyż dzieci uczą się maszerować na defiladę.
- Właściwie po 20 maja, świecie narodowym, nie ma już zajęć, choć oficjalnie wakacje letnie zaczynają się około 20 czerwca
- Nauka zaczyna się w drugi poniedziałek września, ale praktycznie zapisy trwają do listopada.
- Ubóstwo w rodzinach. Z tego powodu dzieci nie mają prawie książek. Stać je na zaledwie kilka zeszytów i jeden BIC. Nie ma żadnych warunków do nauki w domu, żadnej kontroli rodziców.

Po Europie krąży stereotyp Murzyna - lenia i brudasa. Ile jest w tym prawdy?


Według mnie statystyczny polak jest brudniejszy od statystycznego murzyna. Właśnie kilka dnie temu w TVN widziałem reportaż na temat czystości Polaków. Według badań firmy sondażowej, statystyczny polak kąpie się raz na tydzień ( tak , tak, aż nie do wiary ale tak mówili w polskiej TV kilka dni temu). Dla porównania, bez firmy sondażowej, ale z moich 16 letnich obserwacji: Statystyczny "brudny" Murzyn z Afryki równikowej ( a większość będących w Polsce Murzynów jest tez z tego regionu kontynentu afrykańskiego) kąpie się w całości co wieczór. Odpowiedz nasuwa się sama, kto tu jest bardziej brudny.
Murzyn potrafi pracować więcej i wydajniej niż biały. Po latach obserwacji: Biały w Afryce na słońcu nie wypracuje nawet dwóch godzin ( to i tak bardzo optymistycznie patrze). Czarny potrafi pracować w pełnym słońcu od świtu (6 rano) do zmroku (6 popołudniu). Jednak warunkiem tak efektownej pracy jest to, że on musi dostrzegać sens tej pracy - a to jest niestety rzadkie.
Piszę, że często nie widzą sensu swojej pracy z uwagi na wieki wykorzystywania ich przez kolonizatorów, do lat sześćdziesiątych XX wieku. I teraz dalej, ciągle przez byłych kolonizatorów i w dodatku przez obecne skorumpowane rządy ich własnych krajów. Statystyczny Murzyn ciągle musi pracować dla kogoś, kto traktuje go nieuczciwie. Stąd takie podejście do pracy. Często, jeśli już coś wypracuje dla siebie i swojej rodziny, zostaje mu to bądź "po prawie" odebrane, bądź ukradzione.

Ciąg dalszy wywiadu miał nastąpić. Pytań było w sumie 24.
Hm... Może czas najwyższy odświeżyć znajomość?
:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz