niedziela, 28 marca 2010

Działalność misyjna

Przez dość długi okres czasu miałam bardzo sceptyczne, jeśli nie negatywne, podejście do działalności misyjnej. Paradoksalnie, żyjąc w kraju, który mianuje się katolickim, zasypywani jesteśmy negatywnymi opiniami na temat działalności Kościoła - wymieniać chyba nie muszę. I chociaż sama miałam kontakt z wieloma wspaniałymi ludźmi zaangażowanymi w działalność dla tej instytucji, stereotypowo traktowałam pomoc Kościoła dla krajów Trzeciego Świata. Myślałam, że ogranicza się ona do śpiewania "Hosanna", indoktrynacji, a przy okazji, do czerpania zysków z darowizn od Europejczyków, których raz na jakiś czas zaczyna gryźć sumienie i wrzucą te parę groszy do skarbonki "na głodujące dzieci".

Nie da się ukryć, że mój brat ma sporo racji w momencie kiedy podkreśla słabości działalności misyjnej. Tak - Kościół wydaje się być bezsilny, albo wręcz szkodliwy jeśli chodzi o walkę z HIV. Również przypadki siania nienawiści i niechęci oraz podburzanie ludzi do walki z homoseksualizmem są jednoznacznie negatywne w mojej ocenie. Jednak, mimo wszystko, osobiście spotkałam się raczej z pozytywnymi przejawami owej działalności - i o tym dzisiaj.

Pierwszy raz spojrzałam na tę sprawę inaczej, gdy jakieś trzy lata temu do mojej szkoły przyjechała zakonnica, która spędziła 20 lat na misji. Nie pamiętam, jak się nazywała, z jakiego kraju wróciła - żadnych szczegółów. Pamiętam tylko jej wyraz twarzy i ten błysk w oku, kiedy mówiła o Afryce. I jeszcze jedno - to jak bardzo zaimponowało mi stwierdzenie, że wróciła, bo nie ma dla niej już miejsca na Czarnym Lądzie. Jej misja spełniona - nauczyła już jedno pokolenie tego co miała nauczyć i teraz to ono przejęło jej rolę.

Następnie dochodziły do mnie echa pozytywnych opinii z różnych źródeł. Między innymi, podróżnik, Paweł Wróblewski opisuje w swojej książce (niesamowitej książce!) "Do ciepłych krajów" o tym, jak sprawna jest działalność spotkanych misjonarzy - jak dobrze rozumieją potrzeby Afryki i jak potrafią się dostosować do jej warunków. Jak to przestali bezmyślnie dawać, a zaczynają również wymagać. Później była Monika - Monika, która ma w sobie taką melodię, że gdyby nie to, że jest białoskóra, nie uwierzyłabym w jej polskie korzenie. Myślałabym, że urodziła się w Afryce i dziwnym przypadkiem trafiła do Polski, gdzie musiała się wychowywać. Monika ta również wyruszyła na misję (do Zambii) i, gdy słucham jej wspomnień, utwierdzam się w przekonaniu, że nie takie te misje straszne :)

Później trafiłam na spotkanie z innym misjonarzem prowadzącym sierociniec w Kamerunie. Tak jak Wróbel opisywał, i tym razem ukazało się, że mam do czynienia z osobą, która "wie co robi". Po dłuższej rozmowie stwierdziłam, że warto by wykorzystać jego wiedzę i doświadczenie. Stąd pomysł na przeprowadzenie wywiadu. Niestety, jedyną możliwością pozostaje droga mailowa, czego również ja żałuję, bo trudno jest dopytać się o niektóre kwestie.

(Wywiad pozostanie częściowo anonimowy, ponieważ miałam pozwolenie na umieszczenie go na innym blogu. Życie - nie wyszło.)

Nie jest niczym odkrywczym stwierdzenie, że standardy życia w Afryce, delikatnie mówiąc, pozostawiają wiele do życzenia. Nieraz do krajów rozwiniętych docierały zdjęcia zagłodzonych dzieci, sceny przemocy i obrazy nędzy. Chciałabym się dowiedzieć, jak ta sytuacja wygląda w Kamerunie. Jak znaczący jest stopień nędzy? Jak odbija się na życiu przeciętnego Kameruńczyka i czy w znaczącym stopniu przyczynia się do zwiększonej śmiertelności?

Kamerun należy do najbogatszych państw Afryki Środkowej. Gorsza sytuacja jest w Czadzie, RŚA, Kongu i RDC. Przeciętny Kameruńczyk to tez biedak, który ledwo wiąże koniec z końcem. Pracuje albo "na państwowym", albo u kogoś, a w większości na swoim poletku wydartym naturze. W świetle prawa, pensja minimalna robotnika niewykwalifikowanego wynosi około 200 złotych. Jednak nie jest to przestrzegane. W większości ludzie pracują za 100-150 złotych na miesiąc. Można za to zjeść coś z produktów rolnych kupionych na rynku, ale nie jest możliwe kupienie czegokolwiek w sklepach, gdzie ceny są dużo wyższe niż w Polsce.
Pożywienie jest bardzo małowartościowe. W większości głównym składnikiem produktów są węglowodany, stąd duża śmiertelność dzieci przed piątym rokiem życia. Niskie zarobki, a często w ogóle puste kieszenie uniemożliwiają zakup choćby najtańszych leków. Sytuacja na wioskach pod tym względem różni się bardzo od tej w mieście. Na wsiach małe dzieci umierają na malarię jak muchy, bo rodzice często nie mają nawet 1-2 złotych na chininę. W mieście można znaleźć jakiś "job" i zarobić parę groszy dodatkowo. Jeśli chodzi o ogólną wizje, więcej informacji można znaleźć w internecie. Przypominam (dane właśnie z internetu), że na samą malarię codziennie umiera 3-5 tysięcy osób i są to w większości dzieci z Afryki Środkowej. Oczywiście nie dotyczy to białych dzieci, więc świat niewiele robi by skutecznie walczyć z tą chorobą. Znajdywane są pieniądze na walkę z świńską grypą, na którą umarło przez kilka miesięcy zaledwie paręset osób, a na sfinansowanie walki z malarią, na którą umiera dziennie 4000 dzieci pieniędzy brak - bo są czarne.

Kraje afrykańskie przeciętnemu Europejczykowi kojarzą się zapewne nie tylko z powszechną nędzą, ale i przemocą. Trafiały do nas reportaże z licznych, drastycznych konfliktów między plemionami, chociażby najbardziej rozpowszechnione obrazy rzezi w Rwandzie, oraz komunikaty o znacznym stopniu przestępczości. Czy podobne problemy mają miejsce również w Kamerunie?

Taki problem nie istnieje obecnie w Kamerunie, gdzie żyje około 230 różnych plemion. Musieliby się bić wszyscy ze wszystkimi. Biją się tylko, i to często, indywidualne osoby (w większości kobiety o chłopów).

Czy w Kamerunie istnieje problem dostępu do wody?


Tak, ale ma on miejsce jakieś 800-1000 kilometrów ode mnie i nie bardzo jestem zorientowany w temacie. Za to bardzo poważnym problemem jest brak dostępu do CZYSTEJ, PITNEJ wody i to wszędzie. Dzieci bardzo chorują na różne choroby przenoszone z bardzo brudną wodą z rzeki czy stawku. Praktycznie, spełniającej europejskie normy wody pitnej, nie ma. Wszystko jest zanieczyszczone. Na szczęście, w większości naturalnie, organicznie a nie chemicznie, jak się zdarza w Europie.

Istotnym problemem pozostaje również brak, tak koniecznego w procesie rozwoju, dostępu do edukacji. Jakie są tego główne przyczyny?

Dostęp do Edukacji jest bardzo ograniczony, głównie przez :
- Brak dostatecznej ilości szkół dla tak wielkiej liczby dzieci (średnia wieku w Kamerunie to około 26 lat - dane również z internetu) stąd duże odległości, szczególnie dzieci z wiosek maszerują często 6-7 kilometrów do szkoły.
- Ograniczona świadomość rodziców. Zwłaszcza na wsiach, nie widząc przyszłości dla swoich dzieci po skończeniu szkoły, rodzice wolą, by pracowały w polu, niż traciły "bezużytecznie" pieniądze i czas na szkołę, po której i tak nie będą miały później pracy.
-Brak nauczycieli. I znowu problem większy na wioskach gdzie nauczyciele nie chcę pracować (Zaznaczam, że w kraju państwo przenosi nauczycieli z miejsca na miejsce w zależności od potrzeb). W ekstremalnych warunkach bywa, że jeden nauczyciel jest dyrektorem i nauczycielem całej szkoły, to znaczy kilku klas, w których liczba dzieci dochodzi nawet do setki na każdą.
- Strasznie niski poziom nauczycieli. Nauczyciele na wsiach często sami mają skończone zaledwie 6 klas i żadnego przygotowania pedagogicznego.
- Brak kontroli tychże nauczycieli, którzy są dyrektorami i panami w swoich szkołach. Zdarza się nawet, że jeśli już się zgodzą na zsyłkę na wioskę, to wykorzystują tam dzieci do prac na swoim polu, często w godzinach szkolnych.
- Zbyt dużo świąt chrześcijańskich i muzułmańskich, co rusz, jakieś dni pedagogiczne, plus urodziny prezydenta, wygrana w meczu ekipy kraju - w te dni zajęcia się nie odbywają.
- Cztery defilady w roku: 11 lutego - święto młodzieży, 1 maja - święto pracy, 20 maja- święto narodowe. Mniej więcej dwa tygodnie przed każdym świętem już prawie nie ma zajęć, gdyż dzieci uczą się maszerować na defiladę.
- Właściwie po 20 maja, świecie narodowym, nie ma już zajęć, choć oficjalnie wakacje letnie zaczynają się około 20 czerwca
- Nauka zaczyna się w drugi poniedziałek września, ale praktycznie zapisy trwają do listopada.
- Ubóstwo w rodzinach. Z tego powodu dzieci nie mają prawie książek. Stać je na zaledwie kilka zeszytów i jeden BIC. Nie ma żadnych warunków do nauki w domu, żadnej kontroli rodziców.

Po Europie krąży stereotyp Murzyna - lenia i brudasa. Ile jest w tym prawdy?


Według mnie statystyczny polak jest brudniejszy od statystycznego murzyna. Właśnie kilka dnie temu w TVN widziałem reportaż na temat czystości Polaków. Według badań firmy sondażowej, statystyczny polak kąpie się raz na tydzień ( tak , tak, aż nie do wiary ale tak mówili w polskiej TV kilka dni temu). Dla porównania, bez firmy sondażowej, ale z moich 16 letnich obserwacji: Statystyczny "brudny" Murzyn z Afryki równikowej ( a większość będących w Polsce Murzynów jest tez z tego regionu kontynentu afrykańskiego) kąpie się w całości co wieczór. Odpowiedz nasuwa się sama, kto tu jest bardziej brudny.
Murzyn potrafi pracować więcej i wydajniej niż biały. Po latach obserwacji: Biały w Afryce na słońcu nie wypracuje nawet dwóch godzin ( to i tak bardzo optymistycznie patrze). Czarny potrafi pracować w pełnym słońcu od świtu (6 rano) do zmroku (6 popołudniu). Jednak warunkiem tak efektownej pracy jest to, że on musi dostrzegać sens tej pracy - a to jest niestety rzadkie.
Piszę, że często nie widzą sensu swojej pracy z uwagi na wieki wykorzystywania ich przez kolonizatorów, do lat sześćdziesiątych XX wieku. I teraz dalej, ciągle przez byłych kolonizatorów i w dodatku przez obecne skorumpowane rządy ich własnych krajów. Statystyczny Murzyn ciągle musi pracować dla kogoś, kto traktuje go nieuczciwie. Stąd takie podejście do pracy. Często, jeśli już coś wypracuje dla siebie i swojej rodziny, zostaje mu to bądź "po prawie" odebrane, bądź ukradzione.

Ciąg dalszy wywiadu miał nastąpić. Pytań było w sumie 24.
Hm... Może czas najwyższy odświeżyć znajomość?
:)

sobota, 27 marca 2010

Było - minęło

19.03.2010

Och, jak za dawnych czasów, wybrałam się do Głośnej. Albo raczej do miejsca, które kiedyś było Głośną.

Pamiętam ostatni dzień, kiedy Głośna była otwarta. Przyszłam pochlipać na pożegnanie. Wyprzedawali książki.
Za śmieszną cenę kupiłam "Zbyt głośną samotność".
"Zbyt głośna samotność" jest o człowieku pracującym przy prasie hydraulicznej, chowającym co lepsze książki do swojej kolekcji.
Pewnego dnia w mieście otworzono nową, wydajną prasę, gdzie masowo zaczęto przerabiać książki na makulaturę. Gdzie nikt już nie pochylił się nad co piękniejszymi pozycjami. Życie.

O ironio...

I tak oto Głośna została zmieniona w kolejny komercyjny szit.

Tyle że Głośna nie była jakimś archaicznym miejscem... była po prostu inna.
Alternatywna. Czasem na siłę, ale przynajmniej można było siedzieć godzinami bez zamawiania niczego.
Można było spokojnie poprosić kogoś o papierosa i przeważnie wynikała z tego ciekawa dyskusja.
Ta odrobinę wymuszona alternatywność powodowała, że ludzie byli otwarci. Tu można było. Mogłam ściągnąć buty i leżeć sobie na kanapie.
Matko! Gdzie indziej można by zobaczyć filozofa w fartuchu, piekącego szarlotkę w prodiżu? XD
Gdzie indziej sprzedawca nabijałby się z mojego gustu książkowego a barman patrzyłby się z politowaniem na to jak zamawiam wielką, słodką kawę, która jest wręcz zaprzeczeniem kawy.

Tu mi nawet to upolitycznienie tak nie przeszkadzało.

- Z czego się śmiejesz?
- Z tej książki... co to kurna za moda na ten gender?
- ?
- No spójrz na to! Właśnie się dowiaduje, że wcale nie jestem kobietą. Co za sranie w banię...
- Uuuu... Ale w tym miejscu nie mów o tym tak otwarcie... :P

(Właśnie odpalili California dreaming. Ten dzień jest dziwny... phi. wyłączyli w połowie i puścili jakieś komercyjne nucenie o miłości... macie czasami wrażenie, że życie składa się z metafor?)

I tak oto siedzę na ładnej, kremowej kanapie.
Patrzę na ściany, gdzie nie ma już ani zdjęć z Afryki, ani nagich kobiet z świńskimi ogonami. Nie ma już na podłodze plamy stworzonej przez Damiana, kiedy mu się ocet balsamiczny wylał.
Nie ma ekranu - jest telewizor.
Nie mogę się odwrócić i krzyknąć: Maaaarciiiiin! Co to za piosenka?! (- Sprawdź sobie, przecież laptop leży obok Ciebie! - Ha! Wiedziałam, że Amelia! - To po co się pytałaś? XD)

Że też jeszcze nie nauczyłam się przyjmować na spokojnie tego, że wszystko mija.
Piję latte. Nie powiem - nawet dobre.
Posiedzę tu jeszcze trochę - zawsze miałam częściowo masochistyczne zapędy.
A potem już nie wrócę.

- Będzie dobrze!

______________________________

27.03.2010

Jakiś czas temu stwierdziłam, że ta Polska nie jest taka zła - mamy Trójkę.
Trójkę, której słuchałam od dzieciństwa, która nie dała się sprzedać, która ma tyyyyle wartościowych audycji...

Potem udupili Skowrońskiego.

A teraz?!
Jacek Sobala został dyrektorem - kto to jest??
Co to za muzyka??
O co chodzi??
Karnowski??


http://www.polskieradio.pl/trojka/aktualnosci/default.aspx?id=147252


WTF????

Dzisiejszy Raport o stanie świata okazał się być ostatnim.

K****!

Dzisiaj będzie gorzko:

http://www.youtube.com/watch?v=6nobXXS9tLI&feature=related

(Błagam... byle bym na starość nie stała się zgorzkniałą, rozczarowaną życiem tetryczką...)

niedziela, 7 marca 2010

środa, 21 października 2009

Z pamiętnika

20.10.2009

Otwieram skrzynkę mailową, a tam, między innymi, mail od mamy. Tytuł: Kongo. Zamiast wiadomości link: http://wiadomosci.onet.pl/2062139,135,item.html. Już wiedziałam czego mogę się spodziewać - krwawe opisy zbrodni, szokująca treść... (Biedna mama. Niełatwo mieć córkę, której największym marzeniem jest wyjazd do Afryki.) Klikam. Przed oczami ukazuje mi się nagłówek - "Brutalni żołnierze zgwałcili 200 tys. kobiet". (Biedna mama...) Czytam... Czytam... Czytam... I nic. Znowu to samo. Bestialskie gwałty, śmierć, masakra - same opisy. Włączam filmik - to samo. Dobrze, że media (w końcu) zaczęły o tym mówić, czy może lepiej, żeby nie utrwalali stereotypu czarnego jako barbarzyńcy? Nie wiem.
Krew się we mnie zagotowała, więc dopadam do klawiatury - chociaż mamie odpiszę. I już chcę, miotana gniewem, opisywać, jak to media podają tendencyjne wiadomości, jak to na pewno koncerny międzynarodowe maczają w tym palce, jak to w interesach pozostałych krajów jest utrzymanie konfliktu... Hola, hola! Dziewczyno! Przecież ty nie masz pojęcia, co się tak naprawdę tam dzieje! No tak... Równolegle piszę do szkoły pracę na temat wojny domowej Liberii. Automatycznie chciałam przyporządkować przyczyny jednego konfliktu drugiemu. Ech, dziewczyno... Tak starasz się, żeby nie traktować problemów afrykańskich stereotypowo, a sama prawie byś tak się zachowała.
W odpowiedzi marudzę tylko, że znowu działania ONZ-u ograniczają się do pisania raportów, a tak naprawdę nie przynoszą żadnych realnych korzyści. Marudzę, że dopiero teraz zaczyna się o tym głośno mówić i że nie ma wzmianki na temat przyczyn wojny. Wspominam tylko o tym, że słyszałam, że to konflikt Rwandyjski się przeniósł do Konga, że już ponad 5 milionów ludzi zginęło i że, jak zwykle, krajom, które mogłyby wpłynąć na zmianę sytuacji, kolejny raz pewnie jest to obojętne.
Hm... Trochę mi wstyd, że tak mało wiem na ten temat.

21.10.2009

Otwieram skrzynkę mailową, a tam, między innymi, mail od Africa Action. Tytuł: CELL OUT TODAY! Take action to End Conflict in the Congo! Tym razem wiadomość jest długa i wyczerpująca. Okazuje się, że Kongo posiada 64-80% światowych zasobów koltanu. Z wikipedii: Koltan (coltan) - mieszanina kolumbitu i tantalitu, rud tantalu. Zastosowanie: 1) w elektronice - wykorzystuje się tantal do produkcji kondensatorów i innych nowoczesnych części elektronicznych, 2) ma znaczenie strategiczne - ze względu na bardzo wysoką temperaturę topnienia tantalu stosowany jest on do produkcji pancerzy czołgowych i powlekania statków kosmicznych. Kawałek niżej tekst "Koltan a Kongo". O! To wikipedia wie, jakie jest znaczenie koltanu dla wojny w Kongu, a dziennikarze z CNN nie?
Przechodząc do sedna sprawy. Oficjalnie utrzymuje się, że konflikt w Kongu jest konfliktem na podłożu etnicznym, tak jak słyszałam. Armia Rwandyjska miała podążyć do Konga za Hutu. Jednak, jak wykazało śledztwo ONZ-u, w Kongu walczą ze sobą "armie biznesu". Wojska Rwandyjskie wylądowały tam, gdzie znajdują się główne zasoby naturalne (złoto, diamenty, koltan, kaseteryt i inne), dostając przy tym nawet polecenie współpracy z napotkanymi Hutu. Okazało się, że Rwanda nie jest jedynym państwem, które chciałoby się dorobić na kongijskich złożach. Do wojny przyłączyły się armie Republiki Środkowej Afryki, Mozambiku, Ugandy, Burundi, Republiki Środkowej Afryki, Kenii i Zambii. Jednak złoża nie są rozkradane na potrzeby Afryki - rozkradane są na nasze potrzeby, sprzedawane przez ponad 100 korporacji, za cenę cierpienia przeciętnego mieszkańca Konga. Każda z korporacji wypiera się zarzutów, a na ONZ wywierana jest presja, by krytyka zamilkła.
Jak to celnie ujął autor artykułu, na którym opierałam pisząc ten tekst (https://www.congoweek.org/english/index.php?option=com_content&view=article&id=122:how-we-fuel-africas-bloodiest-war&catid=34:news-today): Skupiamy się na tym, że nie stać nas na dostarczenie wystarczającej ilości opatrunków, nie zastanawiając się nad tym, że to za nasze pieniądze te rany są powodowane.

http://www.youtube.com/watch?v=7wChlvZbXjY

czwartek, 10 września 2009

Obojętność

"Był już taki egzamin z historii, kiedy naraz wszyscy uczniowie oblali i został po nich uroczysty cmentarz"


Jakiś czas myślałam, że największym problemem w zmienianiu "status quo" jest brak świadomości.
Coraz częściej przekonuję się o tym, że ludzie po prostu nie chcą tej świadomości - wolą nie wiedzieć, nie reagować.
Prosta wygoda. Obojętność.
Nie mam pojęcia czy i jak można by to zmienić. Chociaż trochę... Tak minimalnie... Od czegoś zacząć...

Włączam radio, akurat mowa jest o ludobójstwie w Rwandzie, o tym jak chybione były akcje ONZ-u. Ale i też mowa o tym, że pozostałe państwa nie mogą być obojętne, że potrzebna jest interwencja - właśnie w takich sytuacjach.

http://www.africaaction.org/resources/docs/KeepThePromise.pdf

czwartek, 27 sierpnia 2009

Problemy Trzeciego Świata...

...czyli temat - rzeka.

Pierwszym, poważnym problemem jest manipulacja w mediach, sprowadzająca problemy Trzeciego Świata do problemu głodu. Watykan poparł ostatnio prace nad żywnością modyfikowaną genetycznie, uzasadniając tę decyzję możliwościami na wykarmienie Krajów Trzeciego świata. Jednak na skalę światową mamy nadprodukcję żywności, a problem leży jedynie w jej dystrybucji. Jak to jest, że największym eksporterem zboża w Afryce jest Etiopia? Ma to miejsce właśnie ze względu na problemy, których Watykan i wiele instytucji nie bierze pod uwagę. Że za produkcję i dystrybucję największej ilości żywności odpowiadają koncerny. Na genetycznie modyfikowanej żywności, tak popularnej już w Stanach, kraje uboższe najmniej skorzystały.

Kolejnym problemem są formy pomocy. Nie dociera do nas, że dostarczanie worków z ryżem, mimo że często ratuje ludziom życie, na dłuższą metę przyzwyczaja je do bierności i uzależnia od tej oto pomocy. Lepiej skupiać się nie na rozdawnictwie żywności, ale na tworzeniu warunków rozwoju, budowaniu infrastruktury i tworzeniu miejsc pracy. Ale nie miejsc pracy w zagranicznych koncernach, zaniedbujących podstawowe prawa pracownicze. Chodzi aby dawać tym krajom możliwość rozwijania własnego przemysłu i rolnictwa, albo pracy w godnych warunkach (i znowu ten fair trade :))Chodzi o to, żeby budować studnie, szkoły, dostarczać materiały do nauki. Nawet jeśli taka pomoc dostarczana jest do Krajów Trzeciego Świata, to jest ona nieporównywalnie mała do wyzysku prowadzonego przez korporacje, niszczące naturalne środowisko, eksploatujące wszelkie zasoby, z czego zysk tak naprawdę idzie do ich kieszeni.

Mówi się często o tym, że czarni są z natury leniwymi nierobami. Coś w tym jest, że mają inną mentalność. Problem w tym, że warunki afrykańskie do pewnego momentu pozwalały jedynie na prowadzenie koczowniczego trybu życia. Wszelkie działania podejmowane były nie z myślą o jutrze, tak nieprzewidywalnym, że aż nieistotnym, ale o tym co teraz. Nie budowano nic trwałego, porządnego, dlatego że w krótkim czasie może nadejść susza, gleba może się wyjałowić, zabraknie żywności dla siebie i bydła, i znowu trzeba będzie się przenosić. Planowanie nie miało najmniejszego sensu. Pozostałości po okresie koczowniczym, są obecne do dziś w mentalności wielu Afrykanów...

Konflikty między plemionami. To prawda, że są obecne nie od dziś, jednak zastanówmy się, dlaczego teraz są aż tak poważnym problemem. Przyjrzyjmy się mapie politycznej Afryki:

Większość granic, ustanowionych przez kolonizatorów, nie brała w ogóle pod uwagę rozmieszczenia danych plemion. Ciach - poodcinane jak od linijki.
Po dekolonizacji, dawne konflikty zostały nasilone nie tylko przez bezmyślnie rozmieszczone granice, ale również przez politykę krajów rozwiniętych, dążącą do wzmagania danych konfliktów, aby osłabić pozycję polityczną państwa. W dodatku można się nieźle dorobić na dostarczaniu broni do krajów Trzeciego Świata.
Konflikt Rwandyjski zaczął się tak naprawdę chłopskim powstaniem Hutu w 1959 roku. Hmm... Pomyślmy... Czy to nie aby Tutsi była społecznością bardziej świadomą i wykształconą? Czy to aby nie był okres, kiedy po Afryce przechodziła fala niepodległościowa? Czy to aby nie było na rękę Belgom, którzy podjudzali Hutu do walki, aby zyskać na czasie i osłabić Tutsi, z którymi do tej pory współpracowali (a raczej - których wykorzystywali), ale nagle stali się zbyt poważnym zagrożeniem? Kto jest dzisiaj tego świadomy? Kto jest świadomy, że konflikt ten przeniósł się do Konga i trwa do dzisiaj? Że około 5 milionów osób zginęło w Kongu ciągu ostatnich lat...
Dlaczego media o tym nie trąbią?
Niemodny temat? Niewygodny? Na jaki skandal trzeba czekać, żeby poruszyć daną tematykę?
Ile jest jeszcze takich sytuacji, o których nie mamy zielonego pojęcia?

Tekst o tej samej tematyce, napisany przez Kapuścińskiego:
http://www.tygodnik.com.pl/apokryf/10/kapuscinski.html
W wielu elementach się pokrywa - w końcu to teksty Kapuścińskiego są dla mnie największą inspiracją. Ale oczywiście porusza wiele istotnych, pominiętych przeze mnie, problemów.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Bojkot konsumencki

Tak, właśnie miałam zamiar napisać o bojkocie konsumenckim, zwłaszcza o bojkocie produktów coca-cola company.
Jednak prawdą jest, że ja nie mogę być do końca autorytetem w tej sprawie, bo dopiero od niedawna staram się być świadomym konsumentem, co też nie zawsze wychodzi.

Jednak spadł mi z nieba artykuł na ten temat i zapewne sama nie ujęłabym tego lepiej:

http://mooflon.wordpress.com/2009/08/24/dlaczego-bojkotuje-coca-cole/


Jedną rzecz tylko mogę dodać.
Zastanawia mnie, dlaczego na zachodzie bojkot konsumencki się sprawdza, a u nas w Polsce nie?